Odwiedziny u szczeniaczków, małych Cocoszek. Marcelinie się podobało, Coco ( Mamusi ) trochę mniej, ale w końcu przekonała się, że krzywda maluchom się nie dzieje 🙂
Szczeniaki są najlepsze, zresztą zobaczcie sami 🙂
Odwiedziny u szczeniaczków, małych Cocoszek. Marcelinie się podobało, Coco ( Mamusi ) trochę mniej, ale w końcu przekonała się, że krzywda maluchom się nie dzieje 🙂
Szczeniaki są najlepsze, zresztą zobaczcie sami 🙂
Uwielbiam remonty, szczególnie wtedy kiedy już się skończą… Ale nasz się nie skończy, nie ma opcji! Od kilku dni robimy ciągle i ciągle to samo. Kładziemy gładź, żeby chwilę później zdjąć wraz z kolejną warstwą odpryskującej farby, która już wydawała się nie drgnąć. Co jakiś czas znajdujemy też niespodzianki takie jak niesprawna kratka wentylacyjna, powód był bardzo prozaiczny- była zatkana szmatami.
A dół to dopiero początek. Nie wiem kiedy i czy w ogóle zrobimy górę, bo pewnie skończy się kasa.
To chyba kryzys… Jutro będzie lepiej.
Tak zaczęłam wpis 2 dni temu ale go nie opublikowałam. Teraz jest mało aktualny, jak dla mnie na najbliższe tygodnie remont się skończył, skończył wraz z upadkiem z krzesłem kiedy kończyłam kłaść ostatnio warstwę gładzi. Całą noc spędziliśmy na SORze i gdyby nie kroplówka z ketonalem to chyba bym tam zwariowała. Naprawdę nie mam nic do zarzucenie opiece, bo wszyscy lekarze byli bardzo mili i pomocni, ale spędzenie 10 godzin czekając na 2 minutową konsultację neurologiczną to jednak porażka systemu.
Kroplówka już dawno przestała działać a kość ogonowa boli jak nie wiem co. O!
Dzieje się u nas ostatnio całkiem sporo. Zaczęły się prace remontowe, te najcięższe budowlane. Teraz co prawda znowu mamy przerwę, ale wstąpiła w nas nadzieja.
Nie było ściany..
jest ściana 🙂
Była ściana i nie ma …
…to samo tutaj
Wejście do łazienki a teraz ściana
wejście do łazienki tutaj 🙂 No i tak to się kręci. Dodatkowo robimy porządki w ogrodzie, w sobotę przesadziliśmy kwiatki balkonowe do ziemi, ciekawe czy coś z nich będzie, ale kto nie ryzykuje ten nie ma 🙂 Kupiłam też kilka róż i mam zamiar kupić jeszcze kilka bo teraz na prawdę warto – cena mocno zachęcająca. Wystarczy dobrze okopać i mieć nadzieję, że przetrwają zimę.
No ale żeby nie było, że mieszczuchy tak sobie świetnie radzą na wsi, to na koniec podsumowanie obrażeń… Ania tak zapamiętale szukała jajek, że stanęła na deskę z gwoździem i przebiła stopę. A ostatnio Kuba próbował obciąć sobie palec siekierą, na szczęście bez powodzenia.
Póki co ja pozostałam bez obrażeń, ciekawe jaki chrzest bojowy szykowany jest dla mnie, chociaż może jednak wcale mnie to nie interesuje 🙂
Rok temu, w samo południe, urodziła się Marcelina. Miłość absolutna – tak chyba można opisać uczucia które w nas wzbudza od pierwszej chwili.
Wszystkiego najwspanialszego Skarbie! http://vimeo.com/110560929
Dzisiaj czeka nas spotkanie w gminie, bo podobno jest pomysł przywrócenia kopalni piachu… jeszcze zobaczymy. I najważniejsze wykonawca, ten co wyjechał do Niemiec jednak wrócił i obiecał przyjechać 🙂
Wczoraj pogoda była wymarzona do wsiowania a jak wiadomo, niedziela na wsi jest dniem bez pracy, więc i my odpoczywamy. Dzisiaj tylko spacer po naszej niesamowitej okolicy, zresztą, no more words…
Remont ciągle jeszcze się nie zaczął, dobra wiadomość na dziś jest taka, że łazienka na dole najprawdopodobniej będzie mogła zostać w stanie prawie nie zmienionym, co oznacza mniejsze koszty. Trzymajcie kciuki, żeby tak było.
My wykorzystujemy wolny weekend na porządki w ogrodzie, przygotowujemy na zimę klomby, czyścimy drogę, planujemy i marzymy… Tylko oczko które chcemy zlikwidować ciągle jeszcze straszy Ayanę ( Rhodesian zaliczył kąpiel, a bardzo nie lubi wody ), a wszystko przez to, że nie mamy co zrobić z rybkami. Chce ktoś rybki?
Zdjęć z postępu prac brak, bo jak można robić w brudnych rękawicach, za to jest kilka z przerwy na jedzenie i ogarnięcie dzieku
No i najważniejsze, Kuba wymyślił nazwę dla domu, tadammmm: DOM POD POGODNYM NIEBEM. Nazwa nie dosyć, że piękna, to jeszcze idealnie pasuje, bo u nas zawsze jest więcej słońca niż gdzie indziej 🙂
marzycielki 🙂
Marcelina musi korzystać z gościnności psów, miejsce zabaw ma zorganizowane na psim materacu 🙂
Plan na dzisiejsze popołudnie był bardzo prosty:
1) spotkanie z sąsiadem który chce wydzierżawić od nas pole,
2) spotkanie z fachowcem, który miał robić remont – wycena, umówienie się na termin
3) fachowa porada od pana który zna się na piecach, kominach i wszystkim
Plan jakkolwiek precyzyjny i dający nadzieję na zakończenie remontu i przeprowadzkę jeszcze w tym roku okazał się absolutnie niemożliwy do spełnienia.
1) sąsiad się nie pojawił
2) fachowiec który 2 dni temu umówił się z nami dziś, właśnie dzisiaj wyjechał do Niemiec, nie nie na krótkie wakacje – do pracy…
są też dobre wiadomości
3) piec jest sprawny i na dodatek dobrej firmy, komin drożny, gniazda kawek brak, uff
Ciekawa sprawa z wykonawcami, zaczynam się czuć jakby akcja została przeniesiona do Francji opisywanej przez Petera Mayle, kojarzycie stosunek Francuzów do pracy, zrobi się, przyjedziemy… jutro, albo za 2 lata.
Na koniec jeszcze urywki z naszego weekendowego spaceru po okolicy, pięknie tam mamy… 🙂
Cały weekend spędziliśmy w domu, pierwsze prace, porządki. Kilka spostrzeżeń – przed nami praca na długie lata, nie przestaje nas zadziwiać kreatywność poprzedniego właściciela i coraz mniej lubię zielony 🙂
Każda uporządkowana rzecz sprawia ogromną radość, winogron nieprzycinany latami, został radykalnie ścięty, chwasty powyrywane..
Nasze zmagania z kosmicznym dla nas światem zaczęły się od 2 prób – rozpalenie pieca – skończone niepowodzeniem, oraz włączenie bojlera – zakończone, dzięki pomocy taty, powodzeniem. Miasto : Wieś 1:1 🙂
A na koniec nasze nowe stadko, kury: Halinka, Klara, Mania i Wiesia, oraz perliczka Rozamunda. Wiesia jest nieśmiała i prawie nie widoczna, do zdjęcia też nie chciała pozować 🙂
Blog się zmienia bo i nasze życie się zmienia. Kupiliśmy i już niedługo ( mam nadzieję ) przeprowadzimy się do domu na wsi, a nawet więcej do domu w dziczy. Każdy kto nas odwiedza mówi, że to koniec świata, na szczęście nasz koniec świata jest tylko kilkanaście kilometrów od miasta 🙂
Będę opisywać nasze zmagania z całkiem nowym życiem, a że jesteśmy mieszczuchami będzie się działo.
Sama jestem ciekawa jak potoczy się nasza historia, stay tuned 🙂
W ostatnich tygodniach Kuba brał udział w kolejnej już odsłonie lubelskiej Dychy do Maratonu a zaraz potem w 36 PZU Maratonie Warszawskim. Jestem bardzo dumna, z tego, że ma taką pasję, że pomimo, że wcześniej nie lubił biegać pewnego dnia postanowił spróbować i wsiąkł. Ja z Marceliną na razie tylko kibicujemy, ale może pewnego dnia i my będziemy startować ramię w ramię z innymi „świrami” 🙂
Pełna relacja z maratonu jest TU a ja mogę opowiedzieć tylko o moich odczuciach jako widza 🙂 Dycha do maratonu to nasza lubelska impreza i zawsze można spotkać sporo znajomych, lubię to 🙂
Tym razem było jednak inaczej. Marcelina postanowiła przespać bieg, a ja jestem wtedy jak lwica, rzucam się z pazurami na każdego kto chce ten sen zakłócić. Spiker imprezy, przy całym szacunku dla tego pana, był na moim celowniku 😉 Musiałyśmy więc omijać imprezę główną, ale na szczęście nad Zalewem jest gdzie spacerować.
A tu nasz biegacz, zadowolony z czasu, pomimo, że biegł bez ciśnienia, raczej treningowo przez maratonem 🙂
Maraton Warszawski, to już zupełnie inna bajka, wielkie wydarzenie, tłumy ludzi. Prawdziwe święto biegowego świata
Marcik mocno wspierała tatę uśmiechami 🙂 Ona w ogóle uwielbia jak coś się dzieje, obserwuje ludzi i jak kogoś sobie upatrzy to… tylko dzieciom wybacza się tak natarczywe spojrzenia 🙂
Zagadana z dawno nie widzianą przyjaciółką zapomniałam robić zdjęcia, żałuję ( braku zdjęć nie spotkania ) bo Warszawa to rewelacyjne parki a i pogoda była super 🙂
Koniec biegu wygląda tak 🙂
Potem już tylko regeneracja, impreza i brak miejsca na spanie przez rozpychające się Dzieku, ale to zupełnie inna historia 🙂